Dyrygenci
Marian Foksa
Marian Foksa urodził się 2 lutego 1924 roku we Lwowie. Naukę gry na skrzypcach rozpoczął w wieku 7 lat w szkole im. Reisówny we Lwowie. Następnie uczęszczał do Państwowej Średniej Szkoły Muzycznej, gdzie gry na skrzypcach uczył się między innymi u cenionego pedagoga prof. Józefa Cetnera.
Od 1944 roku kontynuował naukę gry na skrzypcach w Państwowym Lwowskim Konserwatorium Muzycznym w klasie prof. Józefa Bauera. Tam również studiował dyrygenturę u prof. Adama Sołtysa.
Od 1946 roku mieszkał w Szczecinie. Pracował w Teatrze Komedia Muzyczna. Od samego początku związany był również z działalnością ówczesnej Orkiestry Symfonicznej RTM, którą to przemianowano następnie w Państwową Orkiestrę Symfoniczną, Później Państwową Filharmonię im. Mieczysława Karłowicza.
Był inicjatorem i współzałożycielem a potem dyrygentem Szczecińskiego Chóru Chłopięcego "Słowiki". Był założycielem Młodzieżowej Orkiestry Symfonicznej, która powstała w 1965 roku przy "Słowikach". Po rozstaniu się z tymi zespołami na przełomie lat siedemdzisiątych i osiemdziesiątych kontynuował pracę pedagogiczną w ogniskach muzycznych.
Zmarł nagle 7 lipca 1992 roku. Pochowany jest na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie.
Spuścizna po nim została przekazana przez panią Stanisławę Foksa, żonę do Książnicy Pomorskiej, jak również przekazana instytucjom muzycznym działającym we Lwowie. Archiwum fotografii i wycinków prasowych - kliknij tutaj.
Historia powstania "Słowików" związana jest nierozerwalnie z osobą Mariana Foksy. Pomysł założenia zespołu śpiewaczego krążył po głowie Mariana Foksy przez wiele lat. Najlepiej udokumentują to chyba jego własne słowa.
Wspomienia pisane ręką Mariana Foksy przechowuje jego rodzina. Pozostałe fragmenty pamiętnika można przeczytać klikając tutaj.
WYPOMINKI
Spotkanie lub wspólna praca z innymi ludźmi wnosi w nasze życie nowe wartości, które doceniamy często być może dopiero po latach, a niezauważamy ich wtedy, gdy mamy możliwość bezpośredniego kontaktu z daną osobą. Szczególnym rodzajem takiego kontaktu, typowym dla wieku dorastania jest jest relacja mistrz-uczeń. W trakcie naszego życia spotykamy wielu nauczycieli kształtujących naszą osobowowość, lecz niewielu z nich pozostawia w nas niezatarty ślad, ślad w naszej osobowości, ślad który jest z nas przez całe nasze życie i będac już naszą częścią pozwala oddzialywać na innych ludzi wokół nas. Jest to właśnie owoc spotkania z takimi ludźmi, ludźmi wyjątkowymi, którzy oddają nam cząstkę własnego życia, swoją pasję i przez to w sposób często niezauważony kształtują nas swoją codzienną pracą.
Taką właśnie osobą był pan Marian Foksa, jeden z współzałożycieli Szczecińskiego Chóru Chłopiecego „Słowiki”. W latach 1972-73 był on moim nauczycielem, instruktorem spiewu w grupie tzw. przejściowej, w której młodzi 9-10 letni chłopcy nabywali umiejętności śpiewacze, aby po wyjściu z grupy przygotowawczej osiągnąć poziom pozwalający na występy w grupie koncertującej. Nie było to jednak łatwe, jakby się mogło wydawać, zadanie wymagające cierpliwości, inwencji i sporego wysiłku, aby takich młodych urwisów przemienić w młodych i radosnych śpiewaków koncertujących w całej Europie i Świecie. Moje wspomnienie o panu Marianie Foksie związane jest z przygotowywaniem utworu o rozpoczynającego sie mniej więcej słowami: „Kiedy kominem dym nie chce już iść, to wtedy komniarz powinien tam przyjść...” Oczywiście spowodowanie aby grupa młodych chłopców, chętnych do nieustannych psot oraz biegania i grania w piłkę na przerwach, skoncentrowała się na powtarzaniu owego utworu w częściach lub w całości, już samo w sobie było zadaniem z gatunku tych niemożliwych. Należy jeszcze wspomnieć, że pan Foksa był osobą raczej pobudliwą i obraz naszej próby mamy już gotowy. Wyobraźmy sobie więc naszą grupę, właśnie po porzerwie, z szumem poszturchiwań i przekrzykiwań wpadającą do sali prób i zajmującą w niej swoje miejsca. Z pokoju obok wchodził wtedy pan Foksa i stawał przed nami starając sie coraz to gwałtowniej nas uspokoić, uderzając w pulpit czy to pałeczką czy też długopisem. Po dłuższej chwili jego zdecydowany okrzyk „cisza” uspojkajał jednak młody zespół i mogliśmy przejść do ćwiczenia utworu. I wtedy z młodych, rozgrzanych gardeł zaczynała rozbrzmiewać fraza: „Kiedy kominem dym nie chce już iść, to wtedy komniarz powinien tam przyjść...” i już się rozpędzaliśmy, gdy energiczne „stop” wsparte uderzeniami batuty w pulpit kończyło dopiero co rozpoczęty utwór. Uwaga skierowana do wszystkich „zaczynamy równo – uwaga – trzy, dwa, raz i...” znowu zaczynamy: „Kiedy kominem dym nie chce już iść, to wtedy komniarz powinien tam przyjść...” Okrzyk: „stop” i kolejna uwaga: „nie dość, że nie równo, to jeszcze fałszywie, śpiew ma być czystry i równy”. W ten sposób powtarzaliśmy utwór kilka razy osiągając coraz to lepsze wyniki, lub zatrzymując się na jego początku. Braki w śpiewie dotyczyły głównie równych wejść, czystości głosu, jego natężenia lub właściwego tempa i tak bez końca w dążeniu do perfekcji. Jedną z ulubionych, jak sądzę, opowieści pana Foksy dotyczącą czystości naszego śpiewania, była opowieść o czystej wodzie w dzbanie. „Ta czysta woda w dzbanie jest jak czysty i pięknie brzmiący głos całego chóru, jednak wystarczy odrobina, kropla brudnej wody, aby cała zawartość dzbana była już nieczysta. Tak samo jest ze śpiewem w chórze, wystarczy aby tylko jedna osoba zaczęła fałszować, a brzmienie całego zespołu jest już nieczyste...” Nie była to oczywiście jedyna opowieść pana Foksy i jak okazuje się po latach nie dotyczy ona tylko śpiewu w chórze, ale jedna z wielu, tak charakterystyczna dla niego.
Cóż, część, a może większość z nas nie kontynuowała kariery śpiewaczej, część kontynuowała ją w Chórze Politechniki Szczecińskiej, a niektórzy z nas podjęli się profesjonalnego śpiewu, ale dla wszystkich z nas pan Marian Foksa był przyjacielem, wychowawcą i nauczycielem. Czy wtedy, jako dziecko, 10 letni chlopiec, można było przypuszczać, że ten prawie codzienny trud (próby odbywały się trzy razy w tygodniu) wychowawczy zaowocuje wpojeniem takich cech jak pracowitość, kultura osobista, szacunek do innych ludzi, okazywanie im przyjaźni...? Nie, wtedy te cechy wpajane były nam niejako niezauważalnie poprzez codzienną, często żmudną pracę. Czerpaliśmy też radość ze wspólnego śpiewania, spotykania się ze sobą, tworzyliśmy zespół, całkiem wyjątkowy, prowadzony przez ludzi pełnych zapału, zaangażowania i radości, którzy byli naszymi wymagającymi nauczycielami, wychowawcami i właśnie mistrzami oraz po prostu przyjaciółmi, jednymi z tych, którzy ukształtowali nasze osobowości i przez to przygotowali nas do wejścia w młodzieńcze, a następnie dorosłe życie. Jedym z nich był właśnie pan Marian Foksa.
Robert Budzynski
"Ucho"
Nie umiem napisać wspomnienia o Marianie Foksie. Był skrzypkiem Filharmonii Szczecińskiej im. Mieczysława Karłowicza. Grał w drugich skrzypcach. Przyjmował mnie do chóru i miał olbrzymie wątpliwości czy mam dobry słuch. Był perfekcjonistą. Prawdopodobnie wszystkim będzie się kojarzył z charakterystycznym muzycznym "uchem od śledzia według filmowego kasiarza i muzyka", które w jego wykonaniu polegało na trąceniu się w ucho, kiedy usłyszał fałszywe nuty w naszym śpiewaniu.
Dla nas był starszym, bardzo wymagającym Panem, który cierpliwie kierował nas na dobre muzyczne drogi.
Andrzej Feterowski
Więcej informacji, galeria zdjęć i wycinków prasowych - kliknij tutaj. Stowarzyszenie dziękuje pani Stanisławie Foksa i pani Barbarze Foksa-Wojtaszczyk za udostępnienie materiałów wykorzystanych na tej stronie.